poniedziałek, 30 czerwca 2025

Czego nauczyłam się o sobie odkąd zostałam mamą dziecka z Autyzmem?

A smiling woman holds a pink pig plush toy and embraces a boy holding a tablet. Above, hearts, a planet, and stars convey warmth and connection.
Zanim zostałam mamą mojego cudownego chłopca, miałam pewien obraz siebie: kobiety, która ma swoje plany, marzenia, listy do odhaczenia i jakieś tam wyobrażenie, jak będzie wyglądało macierzyństwo. Wiecie… te wszystkie scenariusze z filmów: dzieci biegające po łące, mama z kubkiem kawy, wszystko cicho i spokojnie. No cóż – rzeczywistość zrobiła z moich wyobrażeń puzzle, które teraz codziennie układam od nowa 😉🧩

Odkąd dowiedziałam się, że mój synek – Konrad, dziś już 11-latek – jest w spektrum autyzmu, rozpoczęła się najważniejsza podróż mojego życia. I nie, nie mam tu na myśli wyprawy na Bali z jogą o wschodzie słońca, tylko prawdziwą szkołę życia.

🎮 Gdzie są moje skarpetki? W Robloxie.

Mój syn ma niezwykle rozwiniętą pamięć. Potrafi wymienić wszystkie państwa świata wraz ze stolicami, zna planety, księżyce i trajektorie ich ruchu lepiej niż ja wiem, gdzie mam klucze od domu.

Jego pasją są gry – szczególnie Roblox Piggy i Geometry Dash.

W Piggy tworzy swoje własne światy, inspirując się youtuberami. Buduje, eksperymentuje, zna wszystkie postacie, dialogi i poziomy. Dla mnie to czarna magia, ale dla niego – naturalne środowisko 🕹️.

Geometry Dash to z kolei wyzwanie logiczno-zręcznościowe – skakanie w rytm muzyki przez przeszkody. Dla mnie stres, dla niego relaks. Ogląda, analizuje, uczy się od innych graczy i… tworzy własne wersje poziomów. Takie małe dzieło sztuki w pikselach.


🧠 Mistrz logiki, ale… nie pytaj o rozkład autobusów

Mój synek kocha rutynę. Plan dnia daje mu poczucie bezpieczeństwa – wszystko musi mieć swoje miejsce i czas. Każda zmiana to potencjalny chaos, który może wywołać napad złości lub niepokój. Dlatego ja – jego mama – stałam się… organizatorem, planistką, przewodnikiem i czasami nawet pogodynką, bo każda zmiana w pogodzie też potrafi wybić z równowagi.

Nie znosi hałasu. Krzyk dzieci to dla niego tortura, dlatego nosi specjalne słuchawki wygłuszające, które pomagają mu funkcjonować w zatłoczonych lub głośnych miejscach. A kąpiele i szkoła? Eee… powiedzmy, że to są tematy z kategorii „duże negocjacje” 😅


🍎 Co dziś na obiad? Dokładnie to samo co wczoraj.

Jedzenie to osobna historia. Mamy swoje stałe dania i zestawy, z których ciężko zboczyć choćby o milimetr: pizza, spaghetti, rosołek i niezastąpiony Yorkshire pudding z sosem kurczakowym. Do tego obowiązkowo sok jabłkowy – niech się schowają smoothie i modne herbatki!

Z warzyw akceptowalny jest ogórek i pomidor 🥒🍅.
Z owoców – wielka miłość do truskawek i arbuza 🍓🍉.
Jajka? O nie. One nie istnieją. One są banitami w naszym domu.

Próbujemy wprowadzać nowe potrawy, ale… idzie jak po grudzie. Z oporem. Czasem muszę używać dyplomacji godnej ONZ-u, by choć spojrzał na coś innego. Ale się nie poddajemy!


🌊 Kiedy złość przychodzi… mówię w myślach: Kocham Cię

Zdarzają się momenty, kiedy emocje go zalewają. Napady złości, frustracji, smutku – czasem tak silne, że trudno mu je znieść, a jeszcze trudniej zrozumieć.

I wtedy wchodzę ja – z całym zestawem technik, które działają bardziej na mnie niż na niego, ale dzięki nim… przetrwamy.

Jednym z moich osobistych kotwic w tych trudnych chwilach jest praktyka Ho’oponopono – hawajska metoda oczyszczania relacji, emocji i myśli. Gdy jest naprawdę ciężko, siadam w ciszy (albo stoję, albo robię makaron – wiadomo, jak jest) i w myślach powtarzam:

„Kocham Cię. Przepraszam. Wybacz mi. Dziękuję.”

Albo tylko jedno zdanie:
„Kocham Cię” – jak mantra, jak most pomiędzy moim sercem a jego światem.

Czasem, kiedy on krzyczy, a ja nie mogę nic zrobić, tylko być przy nim – właśnie to trzyma mnie w spokoju.


🧘‍♀️ Jak ja sobie radzę?

Nie jestem robotem. Bycie mamą dziecka z autyzmem to ogromny dar, ale też ogromna odpowiedzialność. Mam też swoje chwile zwątpienia, zmęczenia, frustracji.

Dlatego:
✨ Praktykuję wdzięczność – codziennie zapisuję 3 rzeczy, za które jestem wdzięczna.
✨ Oddycham głęboko, kiedy czuję napięcie (nawet jak jestem w Tesco między półką z mlekiem a makaronem).
✨ Puszczam muzykę i tańczę w kuchni – czasem sama, czasem z synem.
✨ Mówię do siebie czule. Serio. „Kasiu, dobrze Ci idzie. To był trudny dzień, ale dałaś radę.”


💙 Największa lekcja?

Nauczyłam się, że miłość to nie są słowa na kartce.
To:
• wstawanie o 6 rano, kiedy wiesz, że dzień może być ciężki,
• wycieranie łez (jego i swoich),
• robienie tego samego obiadu 15. dzień z rzędu,
• odpuszczanie, kiedy inni mówią „musisz”,
• szukanie strategii, gdy wszystko się sypie.

I mimo że nie zawsze jest łatwo, wiem jedno:
💫 Jestem silniejsza niż kiedykolwiek myślałam.
💫 Mój syn uczy mnie więcej, niż ja mogłabym nauczyć jego.
💫 I choć często jest trudno – nie zamieniłabym tej drogi na żadną inną.


Jeśli jesteś mamą, tatą, babcią, sąsiadką czy po prostu kimś, kto zna dziecko w spektrum – wiedz, że każdy krok, każda chwila, każda drobna poprawa to sukces.

I pamiętaj: „Kocham Cię” działa cuda. Czasem tylko w nas. Ale to już bardzo dużo 💙

wtorek, 24 czerwca 2025

Dziś pomogłam sobie wybierając wdzięczność zamiast lęku

A cozy setting with a coffee cup and a cinnamon stick on a knitted mat next to an open journal. The page reads: "Dziś pomogłam sobie wybierając wdzięczność zamiast lęku," meaning choosing gratitude over fear.
Nie wiem, jak Ty, ale ja czasem budzę się rano z takim... dziwnym ciężarkiem w brzuchu. Nie takim fizycznym, że „zjadłam za dużo sernika wieczorem” (choć i to się zdarza, wiadomo 🙃), tylko takim mentalnym balastem.

Takim, który szepcze: „Ej, a co jeśli coś się dziś wydarzy? Co jeśli znowu czegoś nie ogarniesz? Co jeśli... bla bla bla?”

No właśnie. Co jeśli. Lęk to mistrz co jeśli – a jego ulubiony sport to maraton czarnych scenariuszy. A ja, zamiast być widzem, często niestety startuję w tym biegu na własne życzenie. Zajmuję miejsce na linii startu, zakładam opaskę z napisem „katastrofa w 3… 2… 1…” i lecę.

Ale nie dziś.

Dziś, zanim lęk zdążył się porządnie rozgościć w mojej głowie i rozrzucić kapcie w kątach mojego umysłu, powiedziałam:

🛑 „STOP. Nie dzisiaj, mój drogi.”

I wiecie, co zrobiłam? Usiadłam z kawą (czarna, jak moje myśli sprzed 10 minut 😅), owinęłam się moim ulubionym kocem i zrobiłam coś szalenie prostego, ale też jakby trochę magicznego.
Zaczęłam praktykować wdzięczność.


Ale jak to właściwie wygląda?

Nie wyciągałam świeczek, kadzidełek i nie włączałam muzyki z dźwiękiem gongów (choć szczerze – kiedyś bym spróbowała 😄).
Po prostu wzięłam kartkę. Tę samą, na której dzień wcześniej zapisałam listę zakupów i dziecięce hasło do Minecrafta (true story). I napisałam:

📓 „DZIĘKUJĘ ZA...”

I zaczęłam pisać.
Bez ciśnienia, bez nadęcia, bez potrzeby, żeby to było „głębokie” czy „idealne”.

✔️ Dziękuję za tę ciepłą kawę, którą trzymam teraz w dłoni.
✔️ Dziękuję za to, że mój syn rano przytulił się do mnie bez słowa.
✔️ Dziękuję za to, że pomimo wszystkiego nadal wierzę, że mogę coś zmienić.
✔️ Dziękuję za ludzi, którzy czytają te moje słowa (tak, to o Tobie ❤️).
✔️ Dziękuję za moje ciało – może nieidealne, ale silne i moje.

I wiesz co się wtedy dzieje?

Lęk… maleje.

Nie znika całkiem – to nie jest Houdini – ale zmniejsza się. Przestaje być potworem z szafy, a zaczyna być bardziej jak… niesforny pies, który szczeka, bo coś usłyszał, ale niekoniecznie to coś było warte uwagi.


Bo wdzięczność to nie tylko miłe uczucie. To decyzja.

Decyzja, by patrzeć na to, co jest, zamiast ciągle żyć tym, czego może nie będzie.
To jak zmiana okularów – z tych przyciemnionych na takie, które podkreślają światło.

Jedną z technik, które uwielbiam (i którą poleca wielu coachów, terapeutów i autorów książek), jest metoda „3 things”:
📝 Każdego dnia zapisz 3 rzeczy, za które jesteś wdzięczna.
Codziennie inne. Małe, duże, codzienne. To może być:

  • „Ktoś przepuścił mnie dziś w kolejce”

  • „Zupa nie wykipiała”

  • „Dostałam miłą wiadomość od koleżanki z liceum”

Nie chodzi o to, żeby było spektakularnie. Chodzi o świadome zatrzymanie się.
Bo wdzięczność działa trochę jak kotwica – sprowadza Cię z powrotem na ziemię. Do tu i teraz. Do tego, co naprawdę się liczy.


Dziś pomogłam sobie wybierając wdzięczność zamiast lęku.

I nie, nie oznacza to, że reszta dnia była jak z Instagrama – z pastelowymi filtrami i idealnym latte.
Był bałagan, były emocje, było życie.
Ale też było więcej spokoju.
Więcej łagodności wobec siebie.
Więcej poczucia, że „mam wpływ – chociażby na to, gdzie kieruję swoje myśli.”


Jeśli to czytasz i czujesz, że lęk czasem siada Ci na ramieniu jak złośliwy wróbelek – przypomnij sobie, że masz wybór.
Nie zawsze możesz wybrać, co się dzieje na zewnątrz.
Ale możesz wybrać, na czym się skupisz w środku.

Dziś – i może jutro też – wybierz wdzięczność.
Choćby za ciepłą kawę. Za własny oddech. Za siebie.
Bo to już naprawdę bardzo dużo. 🌱💛

I tak sobie myślę… może nie zawsze muszę mieć plan, odpowiedź, pewność. Może wystarczy, że mam dziś wdzięczność. A jutro? Zobaczymy.

Z ciepłem i uśmiechem,
Kasia ☕💛✨

A serene sunrise scene with a croissant, steaming latte, and milk on a wooden table. Horses graze in a misty field against a backdrop of hills.

wtorek, 17 czerwca 2025

Autistic Pride Day, 18 czerwca – Dzień, w którym zatrzymuję się i uczę na nowo

Rainbow infinity symbol on colored paper, with text: "Autistic Pride Day" in bright colors and "18.06.2025." A handprint symbol and "#LoveWins!" add joy.

🌈 Autistic Pride Day – dzień, w którym zatrzymuję się i patrzę na mojego syna z jeszcze większą czułością

18 czerwca obchodzimy Autistic Pride Day, czyli Dzień Dumy Osób Autystycznych.
Nie – nie „świadomości”, nie „walki z autyzmem”, nie „kampanii diagnostycznej”.
To dzień, który mówi:

„Jestem autystyczny. I jestem z tego dumny.”

I wiesz co? Ja, jako mama Konrada, mówię:

„Mój syn jest autystyczny. I uczę się od niego życia każdego dnia. I jestem z niego dumna. Jak stąd do nieskończoności – i jeszcze dalej.”


♾️ Puzzle, nieskończoność i inne symbole

Zanim opowiem Ci, jak mój syn zmienia moje życie (i mnie samą), to rzućmy okiem na symbole. Bo trochę się tego nazbierało…

  • Puzzle (układanka) – przez lata były symbolem autyzmu. Pomysł był taki: autystyczni ludzie to tajemnica, zagadka, „brakujący element”. Brzmi znajomo?
    Problem w tym, że... wielu dorosłych autystycznych ludzi bardzo tego symbolu nie lubi. Bo oni nie są zagadką do rozwiązania. I nie są „brakującym kawałkiem” niczyjej układanki. Są całością.

  • Tęczowy znak nieskończoności ♾️ – to nowy, bardziej akceptowany symbol. Pokazuje różnorodność w spektrum, potencjał, który nie ma granic. Nie ma „normy”, do której trzeba równać. Każdy człowiek – neurotypowy czy neuroatypowy – jest po prostu sobą.

A ja? Mam puzzle na starym kubku i nieskończoność na nowym plakacie.
Bo świat się zmienia. Ja też się uczę. A Konrad mnie w tym prowadzi.


👣 Jak mój syn z autyzmem uczy mnie życia

Zacznijmy od tego, że Konrad nie przyszedł na świat z instrukcją obsługi. Ale kto z nas przyszedł, prawda?

Na początku były diagnozy, opinie, terminy jak z podręcznika medycyny: zaburzenia przetwarzania sensorycznego, opóźnienia mowy, trudności adaptacyjne… I mogłam się w tym wszystkim pogubić.
Ale potem… zaczęłam widzieć mojego syna. Nie tylko jego autyzm. I wtedy zaczęła się prawdziwa szkoła życia.

🧠 1. Uczy mnie, że świat nie musi być szybki

Konrad nie znosi pośpiechu. Jak coś ma zrobić, to zrobi. Ale w swoim czasie.
Czy to ubieranie butów, czy odpowiadanie na pytanie – jego czas nie ma zegarka z Ikei, tylko kalendarz duszy.
A ja? Zaczęłam zwalniać.
Nie wszystko musi być „już”, „teraz”, „bo wszyscy tak robią”.
Czasem warto poczekać. Zatrzymać się. I po prostu być.

🧃 2. Uczy mnie uważności

Znasz to uczucie, gdy dziecko przez 20 minut patrzy na kroplę wody spływającą po szybie?
Ja znam. I przyznam: kiedyś myślałam „Boże, nudzisz się?”
Teraz myślę: „Wow, ile rzeczy mi umyka w codziennym biegu!”
Bo Konrad widzi to, czego ja nie widziałam od lat – odcienie liści, fakturę dywanu, echo w korytarzu.
I nagle... ja też zaczynam to widzieć.

🧸 3. Uczy mnie, że nie trzeba „udawać normalnego”

Konrad nie udaje.
Jak coś mu się nie podoba – mówi. Jak coś kocha – mówi (albo skacze, krzyczy, macha rękami).
Zero udawania, zero masek. Prawdziwy do bólu.
A ja?
Złapałam się kiedyś na tym, że tłumię emocje, żeby „nie wypaść źle”.
Konrad mnie nauczył: emocje to nie wstyd. To my.
Czasem płaczemy przy śniadaniu. Czasem tańczymy przy zupie. I tak też jest dobrze.

🫶 4. Uczy mnie kochać bez oczekiwań

Konrad nie daje „buzi” na komendę. Nie powie „kocham” pięć razy dziennie.
Ale jego miłość czuć w gestach – w tym, że chce się do mnie przytulić tylko wieczorem, tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy.
W tym, że poprawia mi kubek z kawą, bo „stoi krzywo”.
I w tym, że jego świat ma dla mnie osobne miejsce.
To miłość nieoczywista. Ale czysta jak kryształ.


💬 Co chciałabym powiedzieć innym?

Jeśli spotykasz dziecko, które „zachowuje się dziwnie” – nie oceniaj. Może ma swój świat. Może jest w spektrum.
Jeśli widzisz dorosłego, który unika kontaktu wzrokowego albo mówi bardzo długo o jednym temacie – zatrzymaj się. Posłuchaj.
Nie musisz rozumieć wszystkiego. Wystarczy, że nie zamkniesz serca.

Jeśli jesteś rodzicem dziecka autystycznego: nie jesteś sam(a).
Może Twoje dziecko nie spełniło „oczekiwań społeczeństwa”. Ale ono jest darem – dokładnie takie, jakie jest.


🌈 Autistic Pride Day – święto oddechu, prawdy i miłości

To nie jest dzień diagnozy.
To nie jest dzień „walki z czymś”.
To dzień, w którym mówimy:
„Nie potrzebuję być zmieniony. Potrzebuję być widziany.”

I jako mama, mówię to również w imieniu mojego syna:

On nie jest „trudnym przypadkiem”. On jest pięknie inny.
I jestem zaszczycona, że to właśnie on mnie wybrał na mamę.


Z miłością, wdzięcznością i dumą,
która nie mieści się w słowach (ale próbuję ją opisać),

Kasia – mama, uczennica życia, obserwatorka cudów codzienności

A vibrantly colored peacock with a gradient tail of red, orange, yellow, green, blue, and purple. Its body is blue and pink, projecting a joyful tone.

poniedziałek, 16 czerwca 2025

Jak szydełkowanie pomaga mi odnaleźć spokój w codziennym chaosie – czyli moja historia z życia w domu i własnego biznesu

Close-up of a pink yarn ball and a crochet hook with a partially crocheted item. Text overlay reads, "Szydełkowanie poprawia mi dzień," meaning "Crocheting improves my day." The image conveys calm and creativity.

Hej Kochani! 💕

Dziś chcę się z Wami podzielić czymś, co dla wielu może brzmieć banalnie, ale dla mnie jest prawdziwą magia codzienności. Mowa o szydełkowaniu – moim osobistym azylu, który pomaga mi przetrwać dni pełne wyzwań, hałasu i miliona ról do zagrania.

Pracuję w domu, prowadzę własny biznes, jestem mamą, czasem szefową, czasem księgową, czasem panią od wszystkiego… Znacie to? 🙃 Wiecie, że bycie „superwoman” bywa męczące? Ja czuję to na własnej skórze każdego dnia!

Wyobraźcie sobie taki dzień:

🔹 Terminy uciekają jak szalone, a lista zadań na komputerze wydaje się nie mieć końca.
🔹 Konrad krzyczyczy „Mamo!”, a kot… no cóż, kot postanowił urządzić sobie szał na biurku (i tak, włóczka poleciała na podłogę).
🔹 W głowie chaos i milion myśli, które się plączą jak nitki na mojej kanapie.

W takich momentach nie mam magicznej różdżki (chociaż czasem by się przydała! 🪄), ale mam coś równie potężnego – szydełko i kolorową włóczkę.

Siadam, biorę do ręki szydełko i zaczynam przerabiać pierwsze oczka. I wtedy… następuje cud! ✨

Wszystko zwalnia, oddech staje się głębszy, a umysł… uspokaja się. To jak mała ucieczka od szalonego świata, w którym nagle mam pełną kontrolę – to ja decyduję, jakie oczka powstaną, jaką historię opowiem włóczką.

Nie ukrywam – szydełkowanie to dla mnie nie tylko hobby, ale prawdziwa terapia. Teraz wiem, że te chwile przy robótce to mój sposób na złapanie balansu między życiem, pracą i rodziną.

Kiedy ręce robią to, co kochają, serce i umysł też odpoczywają. A każdy kolejny rządek przypomina mi, że:

🌟 każdy dzień to nowa szansa
🌟 nie muszę być perfekcyjna
🌟 cierpliwość to klucz
🌟 warto robić małe kroki do przodu

Pamiętam, jak kiedyś miałam taki dzień, że wszystko szło nie tak – komputer się zawiesił, telefon dzwonił bez przerwy, a ja byłam bliska płaczu. Wtedy zrobiłam sobie przerwę, sięgnęłam po szydełko i… po kilkunastu minutach poczułam się jak nowo narodzona.

Szydełkowanie przypomina mi, że życie to oczka, które trzeba przerabiać jedno po drugim, czasem z uśmiechem, czasem z frustracją, ale zawsze z nadzieją, że na końcu powstanie coś pięknego.

I wiecie co? To działa nie tylko na mnie, ale i na moją rodzinę – kiedy wracam do nich zrelaksowana i spokojna, oni to czują. A nawet mój 11-letni Konrad zaczął się interesować włóczką (choć na razie bardziej ciągnie ją z mojego koszyka i rzuca kociakom niż robi oczka, ale i tak się liczy! 😉).

Więc jeśli kiedykolwiek poczujecie, że życie Was przytłacza, spróbujcie chwycić za szydełko. Może to będzie Wasz sposób na reset i naładowanie baterii?

Na koniec zostawiam Was z moim ulubionym cytatem, który zawsze poprawia mi humor:

„Szydełkowanie to tania terapia – tylko zamiast leżeć na kanapie, ruszasz palcami!” 😄🧶

A jakie są Wasze sposoby na odnalezienie spokoju w codziennym biegu? Piszcie w komentarzach – uwielbiam czytać Wasze historie! 💬❤️

Trzymaj się ciepło i do szydełkowego zobaczenia! 🧶💖

Kasia

czwartek, 12 czerwca 2025

Mów do mnie czule… czyli o 5 językach miłości, które mogą zmienić wszystko

A couple sits on a picnic blanket by a flowing river in a vibrant, flower-filled landscape. "Języki Miłości" is written above. The scene is serene and romantic.
Czy Tobie też się wydawało, że miłość to po prostu miłość? Że jak ktoś Cię kocha, to przecież "to się wie"? 🫣 Albo że jak gotujesz mu rosół, pierzesz skarpetki i śmiejesz się z jego sucharów, to jasne jak słońce, że Ci zależy?

A potem nagle... zonk. On mówi: "Czuję się niedoceniony" 😶‍🌫️. Albo ona rzuca: "Już mnie nie kochasz, prawda?" 😢 I człowiek siedzi z oczami jak pięciozłotówki, bo przecież wszystko robi! No właśnie. Robi, ale w swoim języku miłości.

Tu wchodzi na scenę Gary Chapman – amerykański doradca małżeński, który pewnego dnia zauważył, że ludzie nie tyle przestają się kochać, co przestają się rozumieć. Bo – tadam! – każdy z nas ma swój ulubiony sposób okazywania i odbierania miłości 💞

Chcesz wiedzieć, w jakim języku mówisz Ty? 🧐 I co zrobić, żeby w końcu dogadać się z tymi, na których Ci zależy? No to zaczynamy ⬇️


1. Słowa uznania – czyli mów mi, że jestem fajna, a będę rosnąć jak drożdżówka w piekarniku 🥐

Niektórzy z nas potrzebują słów jak powietrza 🌬️ Gdy ktoś powie im, że dobrze wyglądają, że świetnie coś zrobili, że są ważni – to od razu im się robi ciepło na sercu 💓 To właśnie ludzie, dla których słowa to miłość.

Jeśli ktoś z Twoich bliskich promienieje po usłyszeniu prostego "Dziękuję, że to zrobiłaś" albo "Jesteś niesamowita, jak Ty to ogarniasz?" – to znak, że właśnie tym językiem mówi.

Nie bój się mówić. Mów dobrze, często i z serca 🗣️💕 Nawet szybki SMS: "Myślę o Tobie 🌞" może zdziałać cuda.


2. Czas wysokiej jakości – czyli bądź ze mną naprawdę, nie tylko fizycznie 🕰️💑

Znasz to uczucie, gdy siedzicie razem na kanapie, ale każde wpatrzone w swój telefon? 📱📱 Dla osoby, która ceni czas jakościowy, to jak zimny prysznic 🚿 Bo dla niej bliskość to nie tylko obecność – to uwaga.

Oni nie chcą Twojego “bycia obok”. Oni chcą Ciebie – tu i teraz. Bez rozpraszaczy. Bez “jeszcze tylko sprawdzę Instagrama”. Nawet 10 minut rozmowy twarzą w twarz może być jak balsam dla duszy 💬☕️

Jeśli słyszysz: "Już ze mną nie rozmawiasz" albo "Siedzimy, ale jakby Cię nie było" – to może właśnie o to chodzi…


3. Otrzymywanie prezentów – czyli myśl o mnie, nawet gdy mnie nie ma obok 🎁💐

Niektórzy ludzie rozkwitają od najmniejszych gestów – batonika kupionego "tak po prostu", breloczka z wakacji czy kubka w ulubionej kolorze 🧸☕ Dla nich prezent to symbol: “Pomyślałam o Tobie” 🥰

Nie chodzi o drogie rzeczy. Tu liczy się intencja. Coś małego, ale mówiącego: widzę Cię, znam Cię, jesteś ważna 💌

Więc jeśli masz w domu kogoś, kto z zapałem rozdaje drobiazgi i sam promienieje, gdy coś dostanie – pamiętaj o tej czekoladce albo kartce z serduszkiem. Mały gest, wielki efekt 💫


4. Drobne przysługi – czyli miłość to działanie, nie gadanie 🧼🛠️

Są osoby, które nie potrzebują deklaracji – tylko… żeby ktoś wyrzucił śmieci 🗑️ Albo pomógł zawiesić firanki. I wtedy czują: “Jestem kochana” 💪❤️

Dla nich miłość = konkret. Zrobienie herbaty, odkręcenie słoika, naprawienie cieknącego kranu – to działa mocniej niż "kocham cię" wypowiedziane przez sen 😅

Jeśli Twoja druga połówka robi dla Ciebie różne rzeczy, nie pytając, i cieszy się, gdy Ty też coś ogarniesz – to bardzo możliwe, że właśnie tak wyraża i odbiera miłość 💞


5. Dotyk fizyczny – czyli przytul mnie, pogłaszcz, dotknij. Po prostu bądź blisko 🤗✋

I na koniec dotyk – potężny, ale często niedoceniany. Nie chodzi tylko o seks, ale o te drobne rzeczy: przytulenie, muśnięcie dłoni, pocałunek w czoło 😌💋

Dla takich osób dotyk = obecność. Gdy ich nie przytulasz, mogą czuć się odłączeni – nawet jeśli jesteście razem. Za to przy jednym uścisku – znów są “w domu” 🏡💖

Więc jeśli Twoje dziecko albo partner lgnie do Ciebie fizycznie, dotyka Cię podczas rozmowy, chce się tulić przed snem – nie ignoruj tego. Czasem jedno objęcie potrafi wyrazić więcej niż tysiąc słów 🫂


Na koniec… trochę serca 💝

To, że my czujemy coś w środku, nie znaczy, że druga osoba to odbierze. Bo może po prostu nie rozumie naszego języka. A my nie rozumiemy jej. Dlatego warto poznać te 5 sposobów – bo dzięki nim można uniknąć tylu nieporozumień!

Zatrzymaj się dziś na chwilę i zapytaj siebie: W jaki sposób JA najczęściej pokazuję miłość? 💭
A potem: Jakiego języka potrzebują moi bliscy?

Miłość to nie magia – to komunikacja 💬❤️ I dobra wiadomość jest taka, że każdy język można się nauczyć. Nawet jeśli na początku brzmi trochę obco – jak francuski na maturze 😄


PS. A Ty? W jakim języku mówisz “kocham Cię”? Napisz w komentarzu – jestem bardzo ciekawa! ✍️💛

Text and icons on a beige background list "5 języków miłości" (5 love languages): words of affirmation, quality time, receiving gifts, acts of service, physical touch.

środa, 11 czerwca 2025

Dziś pomogłam sobie... patrząc w niebo ☕🌤️

A woman with gray hair smiles warmly, holding a coffee cup in a garden setting. Bright flowers surround her, conveying a serene and content mood.

Dziś rano wydarzyło się coś bardzo podejrzanego. Obudziłam się... i było cicho. 😳

Nie taka „cisza przed burzą”, tylko taka spokojna, chłodna, rześka cisza, która mówi: „jeszcze masz chwilę dla siebie, zanim dzień się rozpędzi”.

Nie to, żeby świat się przez noc zmienił (wróżka nadal nie spłaciła kredytu i nie posprzątała kuchni – chociaż bardzo na nią liczyłam), ale... coś w powietrzu było inne. Spokojniejsze. Świeże. Rześkie. Taki poranek, który nie wrzeszczy „musisz być produktywna!”, tylko cicho szepcze: „chodź, pogapimy się razem w niebo”.

Spojrzałam przez okno – prawie bezchmurne niebo, słońce nieśmiało zagląda przez firankę, powietrze pachnie trochę jak jesień, trochę jak wiosna. Tylko UK potrafi tak pomieszać pory roku w jednym poranku 😅

Zrobiłam sobie kawę – czarną jak moje poczucie humoru po nieprzespanej nocy – narzuciłam na ramiona koc i wyszłam do ogrodu. Nie po to, żeby coś przemyśleć czy rozkminić. Po prostu… usiąść.

I wtedy wydarzył się cud: nic się nie działo.
Nie leciał samolot. Nie przejeżdżała śmieciarka. Nawet sąsiad nie odpalił swojej kosy spalinowej (co, przysięgam, zazwyczaj robi zawsze wtedy, kiedy tylko siadam z kawą – podejrzewam, że ma jakieś czujniki na moją czajnikową aktywność 🙄).

I nagle zrobiło się tak... spokojnie. Cicho.
Siedzę. Siorbię kawę. I patrzę w niebo.

W domu cisza. Konrad jeszcze w łóżku (halleluja za poranki, kiedy nie budzi mnie jego „nie chcę iść dzisiaj do szkoły!”... tylko mówi to dopiero po wstaniu 😉).
I przez te kilka minut było tak, jakby czas się zatrzymał. Tylko ja, kawa, koc i niebo.

I to właśnie wtedy do mnie dotarło: niebo nie pyta mnie, czy mam plan dnia.
Nie przypomina o mailach, praniu, Etsy, kursie rozwojowym, który znowu czeka na moją uwagę. Nie ocenia, nie pogania, nie wymaga. Po prostu jest.

I ja też mogę po prostu być.

Nie analizować. Nie planować. Nie udowadniać, że ogarniam wszystko (bo wiadomo, że nie ogarniam – i to jest okej 💁‍♀️).
Wystarczyło 7 minut. Tak, liczyłam. Siedem minut, w których niebo zrobiło mi reset lepszy niż cały kurs mindfulness.

To wszystko, co miałam w głowie jeszcze wczoraj – „muszę schudnąć”, „czemu znowu nie wrzuciłam wzoru na Etsy?”, „czy ja się kiedyś ogarnę?” – rozmyło się w tym błękicie.
Nie zniknęło. Ale stało się... lżejsze.

Nie, nie schudłam nagle czterdziestu kilo od patrzenia w chmury (choć gdyby tak działało, to ja bym z tej ławeczki nie schodziła 😜). Ale w środku – zrobiło się spokojniej.

💭 Dziś pomogłam sobie... patrząc w niebo.
Nie zrobiłam listy zadań. Nie przebiegłam maratonu (ba! nawet nie podeszłam do skrzynki na listy – znaczy tego otworu w drzwiach, co czasem wpuszcza rachunki, a czasem promienie słońca 🌞).
Ale dałam sobie chwilę. Taką prawdziwą. Bez spiny, bez celu, bez „produktywności”.

I może właśnie o to chodzi w tym całym "dbaniu o siebie", o którym tak teraz głośno.
Może nie zawsze musi to być joga, aromaterapia czy medytacja z aplikacją.
Może czasem wystarczy wyjrzeć przez okno. Usiąść. Znaleźć swoją chmurkę. I pozwolić sobie po prostu być.

Spróbuj.
Zrób sobie kawę. Zawin się w koc. I pogap się w niebo.
To Twoje małe „nic”, które może zrobić dla Ciebie bardzo dużo. 🌈

Z całego serca życzę Ci dziś choć jednej spokojnej chwili tylko dla siebie.
Niech Twoje niebo – to za oknem i to w duszy – będzie dziś łagodne, błękitne i kojące 💙

Ściskam Cię mocno,
Kasia ☕🌤️

A vibrant garden path with vivid flowers in purples, pinks, and yellows. Butterflies flutter above, sunlit trees arching overhead create a serene, magical scene.

czwartek, 5 czerwca 2025

Co mi pomaga nie bać się zmian

A woman in glasses, wearing an orange sweater, peacefully gazes out a window while holding a mug. Plants and books add warmth to the cozy setting. Polish text overlays the image.
Zmiany.

Ach, te zmiany…

Z jednej strony wszyscy wiemy, że są nieuniknione – przecież życie to nie wygodna kanapa, na której można się rozłożyć z herbatą i czekać, aż się samo ułoży.
Z drugiej – kiedy już przychodzą, to potrafią człowieka zgiąć w pół, jakby ktoś nagle wyłączył światło i powiedział: „Idź, radź sobie w ciemnościach”.

A ja…
Ja się kiedyś zmian panicznie bałam.

Bo co jeśli zrobię coś źle?
Co jeśli to, co znane i bezpieczne, odejdzie, a to nowe okaże się... jeszcze gorsze?
Co jeśli wszystko się rozsypie, a ja nie będę miała siły, żeby to złożyć od nowa?

I wiesz co?
Czasem się rzeczywiście rozsypywało.
Ale wiesz też co?
Zawsze znajdowałam sposób, żeby się pozbierać – po swojemu. W swoim czasie. Z resztek i łez, ze śmiechu i herbaty, z rozmów i samotności.

Dziś chcę Ci opowiedzieć o tym, co mi naprawdę pomaga, gdy nadciąga zmiana, a ja mam ochotę zaszyć się pod kocem i udawać, że mnie nie ma.


🌬️ Oddech z intencją: Akceptuję – Odpuszczam

Nie jestem mistrzem medytacji.
Nie siedzę codziennie po turecku na macie i nie unoszę się 10 cm nad ziemią (jeszcze 😉).
Ale wiem jedno: oddech to mój osobisty przycisk „reset”.

Kiedy czuję, że emocje sięgają sufitu, zamykam oczy i… oddycham.
Przy wdechu mówię w myślach: „Akceptuję” – akceptuję to, co jest, nawet jeśli tego nie rozumiem.
Przy wydechu: „Odpuszczam” – napięcie, lęk, kontrolę, oczekiwania.

Prosto. Cicho. Skutecznie.

To ćwiczenie robię w kuchni, w łazience, nawet na przystanku autobusowym.
I wiesz co? To działa. Bo ciało pamięta. Ciało słyszy, kiedy dajesz mu sygnał: Jesteś bezpieczne.


💙 Ho’oponopono – cztery frazy, które leczą

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o Ho’oponopono, pomyślałam:
„Serio? Mówienie czterech zdań ma coś zmienić?”
Ale potem… zaczęłam próbować.

„Przepraszam. Proszę, wybacz mi. Dziękuję. Kocham Cię.”
To nie są słowa dla kogoś „na zewnątrz”. To słowa dla mnie.
Dla mojej przeszłości, dla moich reakcji, dla ran, które niosę.

Ta praktyka mówi:

Ja jestem przyczyną, skutkiem, rozwiązaniem i drogą do uzdrowienia.

Te słowa przypisuje się między innymi Anke Evertz, ale też dr Ihaleakalemu Hew Lenowi – ten temat krąży w różnych kręgach duchowości. I szczerze?
Nie ma znaczenia, kto był pierwszy.
Liczy się to, że te słowa coś we mnie poruszają.

Czasem powtarzam je szeptem przed snem.
Czasem w głowie, kiedy moje dziecko rzuca kolejnym wyzwaniem, a ja próbuję nie wybuchnąć.
Czasem po prostu, kiedy boli.

I zawsze, ale to zawsze… robi się trochę ciszej.


📓 Pisanie, czyli dialog z duszą

Mam zeszyt. A właściwie kilka.
Nie są instagramowe. Nie mają złotych napisów i nie pachną lawendą.
Ale są moje.
To tam wylewam lęki. To tam zapisuję pytania, na które nie mam odpowiedzi. To tam jestem najprawdziwszą sobą – bez filtrów, bez lajków, bez autocenzury.

Piszę:
„Boję się”.
Piszę:
„Nie wiem, co dalej”.
Piszę:
„Ale jestem. I to już coś.”

I nagle… z tych słów wychodzi mi droga.
Może nie od razu autostrada, ale choćby ścieżka. I mogę iść. Krok po kroku.


👣 Małe kroki. Tylko tyle i aż tyle.

Kiedy w głowie mam milion „co jeśli...”, wracam do podstaw:
👉 Co mogę zrobić dziś?
👉 Co jest moim jednym małym krokiem, zamiast próbować ogarnąć cały życiowy bałagan naraz?

Czasem tym krokiem jest telefon.
Czasem herbata i koc.
Czasem... wstawienie prania, serio.
Ważne, że idę – choćby powoli. Ale do przodu.


💭 I w końcu: zaufanie

Nie, nie chodzi o ślepe „będzie dobrze”.
Chodzi o to ciche:

Nie wiem, co będzie. Ale wiem, że się nie poddam.
Wiem, że dam radę, nawet jeśli się boję.

Zmieniam się razem ze zmianami.
Nie jestem już tą samą Kasią, co rok temu, pięć lat temu, dwadzieścia lat temu.
I dobrze. Bo dziś jestem bliżej siebie niż kiedykolwiek.


Jeśli jesteś w takim momencie życia, że wszystko wydaje się rozchwiane –
usiądź. Oddychaj. Szepnij do siebie: „Akceptuję. Odpuszczam.”
I zajrzyj do innych wpisów na moim blogu – może znajdziesz tam coś, co z Tobą zarezonuje.
Nie jesteś sama.
Nigdy nie byłaś.

Z serca dla Ciebie,
Kasia 🌿


Czego nauczyłam się o sobie odkąd zostałam mamą dziecka z Autyzmem?

Zanim zostałam mamą mojego cudownego chłopca, miałam pewien obraz siebie: kobiety, która ma swoje plany, marzenia, listy do odhaczenia i jak...